poniedziałek, 22 września 2014

Podział praw. Misja.

- Kapitanie, zniszczono cztery statki wroga.
- Przyjąłem.
- Co dalej, czekam na rozkazy.
- Lecimy do bazy. Przyda ci się odpoczynek Hampton.
       Lecieliśmy po pasie Oriona. Daleko od ziemi. Trzysta lat po tym, jak zniszczono Ziemię, przenieśliśmy się na Marsa. Tam wytworzyliśmy sztuczną atmosferę, przywieźliśmy resztki wody z Ziemi i wykopaliśmy głębokie tunele, w których również była woda. Żyliśmy tam na nowo. Zaludnialiśmy planetę, niczym mrówki. Każdy z nas musiał zacząć żyć.
      Ale my - Jednostka Specjalna - CosmicoMachine -  utrzymujemy naszą nową planetę z przestrzeni kosmicznej. Chronimy ją, aby sytuacja sprzed stuleci się nie powtórzyła. Nazywam się Hampton. Jane Hampton. Urodziłam się już na Marsie. Od pokoleń moja rodzina służyła w tej jednostce. Moi bracia również tu służą. Ku chwale Marsa.
- Kapitanie Cannavan, nie ma czasu na wygłupy- strofowałam kapitana, który bawił się swoim statkiem jakby nigdy nic. Małe dziecko dostało zabawkę.
- Jane... daj spokój. Oficjalnie musisz się zwracać do mnie tylko jak nagrywam misje. Dla oka dowództwa,no wiesz...
- To na drugi raz informuj mnie, że skończyłeś, dziadzie.
- Aj aj majtku - wybuchnął śmiechem
- Jeszcze zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni-uśmiechnęłam się, zerkając w dół, gdzie leciał Dave
- Nie spinaj się tak, Mała, przecież wiesz, że cię uwielbiam.
Przewróciłam oczami.
- Za co ty mnie tak uwielbiasz, hm?
- Za piersi, oczywiście. Są jedyyyne na Marsie.
- Ech, ale ty masz tupet, Dave - zniżyłam lot lat tak, że puknęłam mu swoim statkiem w jego szybę od góry.
- EJEJEJEJEEEEJ, dopiero położyłem lakier !
- O taak?
- Tak - parsknął poirytowany, a ja zniżyłam lot tak, żeby lecieć obok niego i przerysowałam mu skrzydłem po boku statku.
- Ty mała zdziro!
- Goń się Cannavan - zaśmiałam się i poleciałam dalej, żeby zaczepić statek w bazie.
       Po 15 minutach, już bez skafandrów, chodziliśmy po bazie,pijąc aromatyczną kawę.
- Trzeba zdać raport szefuńciowi - skwitował Dave.
-Wiem, nie chce mi się wracać po kopie do statku- oparłam się o ścianę.
- Jane, słuchaj...czy...bo mam do ciebie takie pytanie i...
- No słucham.
- Bo ja...
- Hej Maluchy - w korytarz wszedł mój starszy brat Varon. Był rok starszy od Dave'a i dwa lata ode mnie. Był wicedowódcą ,zaszedł wyżej w CosmicoMachine niż nasz ojciec. Chluba rodu i duma rodziny. Perfekcyjny aż zęby bolą.
- Hej brat, co tam?
- Wporządalu, lecimy na patrol. A wy już po? - parsknął śmiechem   - źle się wyraziłem, skończyliście zmianę? - uśmiechnął się.
- Tak. Zaraz idziemy zdać raport Szefowi - odpowiedział zimno Dave.
- Dobra. To się cieszę. Wracajcie do domów, a ja lecę. Do zobaczenia wieczorkiem siora - przyłożył niedbale dwa palce do czoła i zasalutował nam w biegu.
- Uhm. Dave. Pójdę już - ruszyłam prosto korytarzem,aby wyjść na zewnątrz. Dość miałam już siedzenia w bazie. I tak za cztery przesunięcia słońca miałam wykłady, więc nie musiałam długo siedzieć w domu. 
       Przebrałam się w nowe ubrania, zrobiłam lekki makijaż, spięłam włosy w kok i z zeszytami ruszyłam na nauczanie. Mama opowiadała, że dawno dawno temu, kiedy Ziemia jeszcze istniała, były na Ziemi: przedszkola, gdzie uczyły się dzieci do lat sześciu, podstawówki, gdzie chodziły dzieci do lat trzynastu, gimnazja, gdzie uczęszczały dzieci do lat szesnastu, średnie szkoły, gdzie była młodzież do nawet lat dwudziestu i studia, gdzie chodzili dorośli do lat dwudziestu siedmiu. My nie mamy takich podziałów. U nas nie ma podstawówek czy gimnazjum. U nas egzystuje Nauczalnia, gdzie każdy rok nowego pokolenia uczy się do lat dziewiętnastu. Potem dzielimy się ze względu na nasze zainteresowania, bądź rody z jakich pochodzimy. Tak jak na przykład ja. Nie interesuje mnie jednostka zwiadowcza, ale nie mam innej opcji. Nie chce być gorsza od rodzeństwa. Trzech braci to dobra motywacja do działań, wierzcie mi.
       Gdy stanęłam na pierwszym schodku do Nauczalni, rozległy się dzwony wołające na lekcje. Mama mawiała, że to odpowiedniki dzwonków na Ziemi.
- Hej, Jane - usłyszałam za sobą głos Dave'a.
- Kopę lat - powiedziałam ironicznie, uśmiechając się.
- Eh.. ironię to ty masz we krwi moja Mała
- Krwinki czerwone i białe również - puściłam do niego oczko i usiadłam na moim stałym miejscu.
Po kilku tępych spojrzeniach Dave'a rozpoczął się wykład.
- Dziś na zajęciach poruszymy historię powstania życia na tej planecie - zaczął swoim miękkim, radiowym głosem profesor Soma - Jak wiecie, moi drodzy uczniowie, lata temu zamieszkiwaliśmy Ziemię. Tam wszystko było piękne i łatwiejsze. Przytaczałem wam nieraz stare powiedzonko... „wszystko co dobre kiedyś się kończy” tak to chyba szło, jak dobrze pamiętam - przysiadł na blacie biurka przed nami – tyle o ile nasza planeta nie zakończyła swojego żywotu samoistnie. Pomogli nam w tym Narturianie, przed którymi wasi koledzy was chronią. Zamierzali się już niejednokrotnie na Marsa, teraz już jesteśmy przygotowani. Nie wszyscy z was będą chronić tę planetę w taki sam sposób, ale niektórzy tak jak rodzina Jane Hampton - pokazał na mnie wskaźnikiem, a ja momentalnie dostałam rumieńców. Chciałam się schować pod ławką - dzielnie bronią naszej rasy na Marsie już lata. Chwała im za to. W porządku. To taki krótki wstęp, a teraz delikatnie przejdę w istotę dzisiejszej lekcji. Jak już wiecie z naszej planety widać dwie satelity. Dwa księżyce, które mają nieregularne kształty. Jeden z nich to Fobos. Krąży wokół planety szybciej i jest to satelita przyciągnięta przez pole grawitacyjne naszej planety. Drugi to Deimos, na którym stacjonuje główna baza CosmicoMachine - odsłonił roletę, aby pokazać nam Deimosa – nasze statki posiadają zaawansowane technologie, potrafiące przelecieć z Pasa Oriona na Marsa obok gorących gwiazd i nic się nam nie stanie. Nasze Tarczowniki... - i tak potrafił gadać godzinami. Uwielbiałam naszego profesora. Potrafił jako nieliczny dotrzeć do nas swoją prostotą i spójnością.
       Po skończonych wykładach, nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Postanowiłam pojechać na Deimosa. W końcu CosmBusy latają co kilka jednostek. Zabrałam ze sobą książkę z Księgofilii. Lot zapowiadał się samotny. To co sprawiało mi smutek,było nazywane samotnością. Każdy zawsze kogoś miał, a ja... dowódczyni jednostki specjalnej, cóż ja mogę. Nikt nie chce baby z woja. Przynajmniej nikt nigdy nie chciał. Leciałam 3 godziny, czytając strona po stronie. Kobieta poznaje mężczyznę na przedmieściach ziemskiego Londynu. Pocałunkom, tuleniom i czułym słówkom nie ma końca. Uh. Chciałabym wreszcie poznać mojego księcia z bajki. Niestety nie mam na to czasu. Na wojnie nie ma czasu na miłość.
       Wysiadłam na Deimosie,już wcześniej wyczuwałam jego ciężką atmosferę, ale tym razem coś mi nie grało. Pobiegłam do centrali.
- Petra? Coś się dzieje?
- Jane. Twój brat wyleciał. Mamy kolejną bitwę. Potrzebujemy posiłków, piszesz się na to?
- O co ty mnie pytasz - wyleciałam z centrali, żeby jak najszybciej wsiąść na statek.
- Jane?? Wypad! Ja lecę Krnąbrnym!
- Dave? Co ty tu...? Nieistotne. Lecimy. Odpalaj go, trzeba pomóc mojemu bratu.
Wylecieliśmy ułamki sekund później.
- On jest teraz na misji?!
- Nie pierdol tylko leć, nie pomożemy mu, siedząc na dupie, Kapitan.
Nie wiedziałam, czy zdążymy dolecieć na Pas Oriona. Tym razem wydawał się cholernie daleko, a ja tylko błagałam w myślach los, żeby nic się nie stało mojemu braciszkowi.
- Dziewięćdziesiąt stopni na wch..ooo..kur.. - gdy podniosłam wzrok znad monitora, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był największy statek Narturian, jaki tylko zdołali wysłać. Niszczył jednostkę po jednostce, statek po statku. Zapatrzyłam się na to cudo techniki tak, że nie zauważyłam zmiany kursu lotu naszego Krnąbrnisia. Gdy się ocknęłam... przeoczyłam jedną ważną rzecz. Poczułam tylko jak mocno tuli mnie do piersi Dave. Wszystko stanęło w miejscu. Ogarnęła mnie kompletna cisza, poczułam jak policzki robią mi się ciepłe, a oczy zachodzą lekką mgiełką. Płakałam. Tylko..czemu?
- Jane..Jane..JANE! - usłyszałam tylko krzyk Dave'a - Musimy stąd lecieć!
- Czy..on..czy..ja..czy..?
- On nie żyje Jane! Nie żyje! Musimy wracać do bazy! - krzyczał Dave.
Jak, to...nie...żyje. Mój. Brat. Mój kochany braciszek. Varon. Rozpłakałam się i klęknęłam na podłodze.
- Nie, to nie prawda! Kłamiesz! To nie może być prawda! - płakałam i wrzeszczałam w podłogę.
- Mała.. - podszedł i przytulił mnie mocno do siebie - nie płacz. Jestem. A ty jesteś dzielna. - tulił mnie, a ja miałam wrażenie, że trwa to wieczność. Szarpały mną spazmy płaczu, nie wiedziałam jak pokaże się w domu.

       Statek wroga został zniszczony. Kosztem mojego brata. Drugi bohater naszej rodziny poniósł śmierć, poświęcając życie dla dobra wielu istnień. Teraz ja muszę go godnie zastąpić. Muszę dać radę. Od dziś to ja będę Dowódcą. Nie przyniosę hańby rodzinie. Ochronie ludzi na Marsie i zapewnię i bezpieczny byt, i lepsze jutro. Obiecuje, Braciszku.

2 komentarze:

  1. Łaaaaa! Wracam po tygodniu bez internetu (wyklina wszystkich z neostrady) i jaka niespodzianka! Niseko wstawiła notkę! I to jaką! Co prawda znalazłam małą literówkę, ale dam ci znać jak wejdę na kompa, bo mój telefon chyba nie ogarnia jak działa kopiuj-wklej. Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo się cieszę, że czytałaś ;) czekam na wytykanie błędów ;) buziaki ^^

      Usuń